Wieczór sprzed kilku dni tchnął refleksją. Kilka z nich dotyczyło reklamy. Może ludzie jednak je lubią?
Sala kinowa. Seans rozpoczyna się o 21:50, pierwszy dzień wyświetlania filmu. Zaczyna się jak to w kinie – nie od filmu, ale od reklam. Leci pierwsza, druga, ludzie się śmieją. Podoba im się. W międzyczasie zapowiedź filmu. Po niej kolejna reklama, tym razem udająca zapowiedź filmu. I znowu się podoba. Reklamy kinowe są często zabawne, naprawdę zabawne, zaskakujące. To inna grupa docelowa, w skrócie można ją określić jako: oczekująca na rozrywkę. A skoro czekają na rozrywkę, nie możesz im serwować nudów. Przed seansem musisz pokazać dobrą reklamę.
Leci następna, i kolejna, to w końcu dzień premiery. Trochę to jeszcze potrwa. Widzowie zaczynają się niecierpliwić. Ktoś wreszcie głośno pyta: kiedy wreszcie zacznie się ten film? Reklam było za dużo. I tu pojawiła się banalna refleksja, zdają sobie z niej sprawę wszyscy pracujący w reklamie. Wszyscy, co do jednego. Właściwie nawet więcej niż jedna banalna refleksja.
Ludzie nie lubią reklam. Nienawidzą ich. Przerywają im filmy, pojawiają się na chwilę przed najlepszą akcją, a ja po dziś dzień twierdzę, że kiedy reklama przerywa film, akcja nie stopuje i dzieje się w tym czasie coś, czego nie widzimy. Mogłoby ich nie być, nikt by się nie obraził. Są podobne do nieuleczalnych chorób, konfliktów zbrojnych i nieznośnego sąsiada – zawsze będą, od zawsze były.
Reklamy mogą być zabawne. I bywają. Niektóre nawet bardzo, a inne tylko próbują. No i są też reklamy farmaceutyków, te należą do kategorii: zabij mnie, ale nie każ mi tego oglądać. Jednak te, które są zabawne, są też lubiane. Przyzwyczailiśmy się do tego, że reklam jest sporo, otaczają nas wszędzie i właściwie rozumiemy dlaczego są nieuniknione. Są nieznośne, ale podobnie jak ten sąsiad, czasem nas rozbawią, czasem nawet pomogą, wskażą coś naprawdę ciekawego.
Wniosek: nie lubimy reklam, ale czasem skupiamy na nich uwagę. Zazwyczaj wtedy, kiedy nie drażnią nadmiarem, są dopasowane i kiedy są ciekawe. To właściwie sposób na dobrą reklamę, jeden z tych, które mówią: zrób dobrą reklamę to się ludziom spodoba, tylko trochę bardziej szczegółowy.
Jedziemy dalej. Reklamy, które nie drażnią swoją ilością. O tym już właściwie napisałem, przykład z kinem i reklamami przed seansem wyjaśnia sprawę. Nachalne reklamy internetowe, którę każą nam ścigać zamykający krzyżyk, dopełniają kielicha goryczy. Natomiast te, które subtelnie się pokazują, nie biją ilością po oczach, nie na każdym kroku, na te nie psioczymy. One sobie są, oficjalnie nie zwracamy na nie uwagi, ale mimo wszystko widzimy je, zauważamy.
Dopasowane reklamy. I tu znowu pojawia się to pięknie brzmiące słowo: subtelność. Niektóre są subtelne w formie, ale już nie w przekazie, bo taka ich rola – większość reklam organizacji pozarządowych jest właśnie taka. Ważne, żebyśmy dostrzegali je w odpowiednim miejscu, w odpowiedniej porze. Zabawna reklama przed komedią jest na miejscu, prawdopodobnie mam dobry humor idąc na komedię, więc tym cieplej odbiorę zabawną reklamą.
Co właściwie daje nam już jeden krok, żeby powiedzieć o ciekawych reklamach. Nie ma nic gorszego niż głupia reklama. Ale i takie powstają, jeśli tylko ktoś gdzieś po drodze tworzenia reklamy wpadnie na genialny pomysł, że ta konkretna reklama ma trafiać do idiotów – wtedy reklama będzie idiotyczna jak i domniemana grupa docelowa. Ale po co trafiać do idiotów, skoro oni niczego nie rozumieją? Nie każda reklama ma być łamigłówką, mieć głeboko ukryty przekaz i aspirować do miana sztuki, ale niech Bóg da, żeby miała jakiś sens. Chociaż trochę, żeby obraz nie przedstawiał prostej sytuacji, a tekst do niej mówił to samo. Dom się pali – tak pokazuje zdjęcie, dom się pali – tak mówi tekst. Trochę więcej chcemy, my wszyscy idioci.
O czym to ja miałem napisać? Aha, to ta refleksja, którą od czasu do czasu trzeba sobie przypominać, jak PIN, bo przydaje się okrutnie. Często warto mniej, lepiej i zabawniej. Tylko tyle, a może widzowie znowu zaczną zauważać reklamy.
Wprowadzenie, rozwinięcie, zakończenie. Zgodnie z prawidłami sztuki. A ponad to, miło się w słowa zaczytać.
Jeszcze dorzucę – reklamy w kinach częstokroć są inną wersją telewizyjnych (bardziej odważną?) badź ich rozbudowaną formą co również wpływa na zainteresowanie, w miejsce oglądania tych samych proszków, mikserów i pripajdów.
Ukłony.
W Cinema City reklamy trwają 15 min. – ni mniej, ni więcej. Można się spokojnie spóźnić ;)
Za to IMHO bardziej irytujące niż reklamy jest wczesne wychodzenie ludzi z kina, a sporo filmów albo ma fajne napisy (w sensie, ze nie leci sam tekst), albo jeszcze coś fajnego – dodatkowe sceny – dodanego na końcu.
Taki truizm mi się nasuwa – im bardziej coś jest lubiane, tym ludzie z większą wyrozumiałością/tolerancją podchodzą do reklamy.
Ludzie pracujący w reklamie chcą robić fajne reklamy. Odbiorcy jeśli już muszą – chcą oglądać reklamy, które są fajne …
Tylko gdzieś po drodze jest grupa osób, która sama nie uważa się za „grupę docelową”, ale dokładnie wie, co się tej grupie spodoba (a może raczej, co mogłoby się nie spodobać) – i jest jak zawsze.
No i są też reklamy farmaceutyków :)