To pytanie zadał mi Dominik Koza jeszcze w czasach, gdy pracowałem nad koncepcjami prawie wyłącznie dla Internetu. Dopiero po zmianie frontu na „full service” odpowiedź stała się dla mnie jasna: to jest jak z wróbelkiem, który niby taki sam, a tym się różni, że ma jedną nóżkę bardziej.
Bardziej zarobiony
Dla niejednej agencji interaktywnej własny copy to nieuzasadniona ekstrawagancja. Tzw. „kontent” bywa lekceważony, przeklejany, zlecany za grosze. Dlatego właśnie na niektórych stronach są teksty od czapy i z błędami. Ale jak już agencja ma copy… to przy dobrych wiatrach będzie moderował, tłumaczył, wymyślał, pisał dla kilku projektów jednocześnie.
Bardziej niedopłacony
Wydatki na reklamę w Internecie rosną. Wielka hossa, nawet w kryzysowej smucie, jest tuż za rogiem. Otóż to – za rogiem. A w tej chwili stosunek nakładu pracy do budżetów plus zwiększający koszty efekt „wiecznych poprawek po emisji”, który nie występuje w tradycyjnych mediach, sprawiają, że w agencji interaktywnej pracuje się więcej a zarabia mniej, niezależnie do stanowiska.
Bardziej anonimowy
Pionierami reklamy w Internecie były zapewne osoby, które jednocześnie robiły grafikę, programowały i pisały teksty. Potem przyszedł czas specjalizacji i ostatnią wyodrębnioną profesją był chyba copywriter. To pokutuje. Internet „to przecież obrazki”, więc w pierwszym rzędzie błyszczy grafik. Autor słów i koncepcji pozostaje w tle.
Bardziej copy / paste
Koncepcje kreatywne dla działań marketingowych, w których Internet jest tylko jednym z elementów, raczej nie powstają w agencjach interaktywnych. To „tradycyjne” agencje dostają „naprawdę poważne tematy”, a rola agencji interaktywnej sprowadza się wtedy do… tzw. „adaptowania”. Czasem wystarczy przekleić hasło kampanii, teksty folderów i zmienić format key visuala.
Bardziej niezrozumiały
W sytuacji, gdy klient patrzy np. na projekt serwisu jak na projekt statycznego plakatu i jedyną miarą sukcesu jest liczba kliknięć, bardzo trudno jest znaleźć wspólny język odnośnie tego, co za jego pieniądze agencja chce zrobić w Internecie. Im lepiej rozumiesz Internet – tym trudniej Ci się porozumieć z osobami, które go nie rozumieją. Stajesz się geekiem.
Bardziej rozbity
Internet jest jak mikrokosmos, który ewoluuje w przyspieszonym tempie, wciąż tworząc nowe gwiazdozbiory. W tradycyjnej reklamie mamy telewizję, radio, prasę, BTL itp. W Internecie – serwisy, mikrosajty, gry, banery, video, wyszukiwarki, newslettery, widgety, blogi, sklepy… każdy z tych tworów można traktować jako niezależne medium i na każdy z nich musi mieć sposób interaktywny copy.
Bardziej na czasie
Mimo wielu niedogodności związanych z oraniem tego świeżego wciąż ugoru, jakim jest reklama w Internecie, interaktywny copywriter może patrzeć w przyszłość z większym optymizmem od znających tylko tradycyjne media. Bo skoro ten ugór stawia wyższe wymagania i „rzeźbi nawyki” nowych pokoleń konsumentów, to łatwiej z Internetu cofnąć się do telewizji, niż z telewizji wskoczyć w Internet. A zatem… kto dziś może tworzyć koncepcje pod marketing naprawdę zintegrowany? ;-)
Howgh.
Ciekawy wpis. Jedyne, co do czego mam wątpliwości, to postulowane „większe rozdrobnienie” narzędzi sieciowych w stosunku do „tradycyjnej reklamy”. Z uwagi na hocki-klocki, niebieskie migdały i inne cuda na kiju, jakie już od długiego czasu wyprawia się w BTLu, sugerowałbym większą wstrzemięźliwość w zawężaniu możliwości reklamy w starym, dobrym realu ;)
fok, zapewne masz rację :) Ludzka wyobraźnia nie jest jakoś bardziej twórcza w Internecie. Może nawet jest bardziej ograniczona, skoro setek naturalnych aktywności człowieka, do których możesz się bezpośrednio odwołać w BTL’u, przez Internet się po prostu nie da wyrazić. Nie ma zapachu, nie ma ruchu, nie ma dotyku. Z drugiej strony w Internecie niesłychanie łatwo wdraża się i rozpowszechnia nowe narzędzia, stąd ich najpewniej szybszy niż w realu przyrost. Są jak klocki, z których możesz poskładać kampanię klientowi. Tych klocków sam nie wymyślasz, tak jak nie wymyślasz telewizji czy sprzętu nagłośnieniowego, po prostu dobrze jest je znać i mieć sposób na ich wykorzystanie. O to mi chodziło. Czy tych klocków jest więcej niż w BTL’u? Musielibyśmy sobie listy przygotować i porównać… ;)
Co tam dużo będę pisał – prawda i tyle.
heh, no pewnie ani więcej ani mniej. A mamy też mnóstwo przekładańców, gdzie BTLowa zaczepka „na ulicy”, w takiej czy innej postaci proponuje uczestnictwo w evencie sieciowym. Bądź na odwrót. Taka płynność, jeśli spójna, daje w niektórych przypadkach znakomite efekty; więc im więcej narzędzi sieciowo-btlowych, skompletowanych bez zgrzytów w jeden kampanijny zestaw, tym lepiej widać, jak udana sztama między możliwościami reklamy tu i tu dobrze robi na cerę agencji/klienta ;)
Nie można się nie zgodzić :)