Przyznam, że moje ulubione ostatnio hasła są zza oceanu – “Yes we can” i “Change we need” od Obamy i blisko związane “Every generation refreshes the world” od Pepsi. Podoba mi się ładunek włożony w te hasła. To nie jakaś gra słów, werbalny trik, kwiatek w butonierce. One doskonale streszczają całość kryjących się za nimi działań, bez których byłyby… takie zwyczajne, no nie?
Ta ponownie nakręcona, globalna proamerykańska spirala z twarzą Obamy, który w jednym ręku dzierży Pepsi, a drugą… ma chyba jeszcze wolną? no więc ta spirala ciekawe rzeczy rozkręca:
Nic w showbizie nie dzieje się z samej miłości, więc można założyć, że marka Obama dobrze robi sprzedaży produktów muzycznych i, co miłe, nie trzeba płacić za jej użycie, bo jest “dobrem publicznym”. Mamy podobne precedensy w Polsce, choć w nieco innym klimacie – wykorzystanie spotu PiS dla poprawienia wyników Grupy Operacyjnej:
A jakby to było w drugą stronę? Czy hit o innej miłości przez komórkę pod tytułem „Connecting People” poderwałby z krzeseł prawników Nokii? Czy „Witaj po radosnej stronie życia” Coca Coli i jej czerwone wstęgi mogłyby pojawić się w spotach wyborczych SLD? Pewnie byłyby problemy… Bo gdyby to politycy zaczęli podłączać się pod markę – oj, mogliby marce zaszkodzić.
Może jednak ktoś spróbuje? Może już ktoś eksperymentował z promocją polityka w kontekście nie tylko anonimowej kiełbasy, ale rozpoznawalnych marek? Skoro nie wadzi podeprzeć polityka popularnością muzyków… Pachnie korupcją? Eeee tam… polityk przecież może mieć swoje ulubione marki. Dokładnie takie jak Ty, wyborco. ;-)