O kilka słów na temat pracy copywritera i zarazem specjalisty ds. PR poprosiłem Krzyśka Koczorowskiego. Co poniżej to już jego słowa.
Jest godzina 11, gdy przecieram oczy, nie mogąc uwierzyć, że to już ranek. Odsłaniam żaluzje i widzę, jak dzieci wracają ze szkoły… Codziennie patrzę w lustro i powtarzam sobie, że jestem niezły. Daje to kopa na jakieś pół godziny, dopóki nie odbiorę maili i nie oddzwonię do tych, którzy śmieli zakłócić ciszę nocną, trwającą u mnie od rana, do południa. Potem jest już tylko coraz lepiej… Patrzę w kalendarz (ciągle jeszcze papierowy) i widzę, że dzisiaj trzeba wysłać ofertówki do klientów klienta, przedstawić propozycje nazwy dla nowej agencji reklamowej, napisać artykuł sponsorowany, przygotować dwa scenariusze do reklamy radiowej, a wieczorem odwiedzić znajomych.
Nie dam rady, świat się kończy, a wszyscy jutro umrą – myślę na początku. Im bardziej angażuję się w pracę, tym wizja wielkiego wybuchu i globalnej plagi wydaje się być coraz bardziej odległa. Ale nie, dzwoni szefowa i krzyczy – Krzychu, za dwie godziny mam spotkanie z nowym klientem. Weź wymyśl, jak moglibyśmy wypromować jego stronę. Koniec świata jest jednak bliski! Czym zadziałać w takiej chwili? Skupić się na teraz i tu, na słowach, które uwznioślą przeciętną witrynę z www na czele, czy może pomyśleć o długotrwałej strategii, wprowadzić program lojalnościowy, konkurs internetowy, grę z logo klienta? A może by tak połączyć pożyteczne z jeszcze pożyteczniejszym?
Ten sam dylemat miałem kilka dni temu, gdy zostałem zatrzymany przez panów z drogówki. Radar pokazywał bezsprzecznie, że zasługuję na potępienie. Cóż więc zrobić? Mówić do policjantów coś, co niekoniecznie będzie prawdą, ale wpłynie na stworzenie wizerunku kierowcy-fajtłapy, czy raczej czarować, czarować, byle tylko uniknąć większego mandatu? Mimo wszystko górę wziął mój wewnętrzny „copyJa” – postawiłem na mądre i pokorne zarazem słowa.
To nic takiego napisać tekst do reklamy, przygotować strategię promocji, albo załatwić sponsorów. Co w tym trudnego? Tak myśli o mojej pracy większość ludzi, z którymi miałem przyjemność o tym rozmawiać. Przecież Ty siedzisz w domu, siedzisz przed kompem, na krześle siedzisz i piszesz… Trochę szacunku proszę państwa, szacunku dla każdej pracy. Pracuję w domu, mam blisko do lodówki, do toalety, mogę obejrzeć wiadomości w południe. Jestem panem swojego losu, chociaż zdarza mi się zatęsknić do biurowej rzeczywistości. Myślenie włącza mi się jednak wtedy, gdy jest cicho. Wtedy potrafię dobrać słowa. O czynach jednak mogę dyskutować z innymi, w burzy mózgów uczestniczyć. Są momenty, kiedy chciałbym pozapierdalać na polu, na placu budowy, mieć święty spokój w głowie i czyste myślenie.
Dlaczego więc działam w tych jaśnie wielmożnych branżach? Zaczęło się od romansu z dziennikarstwem, potem potrzebowałem już mocniejszych, sadystyczno-masochistycznych wrażeń. Copywriting nadawał się najlepiej, by się skatować, umartwić, wychlastać. PR zdarzył się natomiast przypadkiem i był niejako rozwinięciem sprzedawania się, tworzenia komercji, robienia hitu z byle czego, wychodzenia naprzeciw ludzkim marzeniom i pragnieniom. Jak na razie udaje się łączyć obie pasje- miłość do słowa i tworzenie działań kreatywnych, mądrych rozwiązań, które wpływają na publicity firmy. Owszem, dobre teksty są częścią składową pozytywnego wizerunku, dobrego PR-u. Mimo rzekomego podobieństwa, mamy jednak do czynienia z całkiem różnymi dziedzinami.
Reklama, Proszę Państwa, ma za zadanie sprzedać konkretny produkt, bezpośrednio oddziałując na nasze instynkty. Widzimy soczyste jabłko, widzimy też obleśnego lokatora owocu. Czy sprzedamy takie jabłko? Jeśli dorobimy do tego odpowiednią ideologią, pójdziemy ekologicznym sznytem, powiemy, że jest zdrowe i zawiera zdrowe białko (w sensie, że robala), to klienci powinni po rękach nas całować, że mogą poczuć ten ekoklimat.
PR natomiast tworzy wokół firmy, produktu, czy usługi pozytywną otoczkę, by klienci sami chcieli dany produkt kupić. Mamy to samo jabłko, które pochodzi z najczystszych rejonów Polski. Owy Robaczek udzieli nam wywiadu o trudnym dzieciństwie, zostanie bohaterem kreskówki, wystąpi w teledysku znanej gwiazdy, wtedy ludzie również oszaleją z zachwytu i będą kupować na potęgę.
Jak się w tym wszystkim nie pogubić i dlaczego nie dostałem jeszcze rozdwojenia jaźni? Wszystko można bowiem w umiejętny sposób połączyć, z czym wielu teoretyków się nie zgadza (praktycy często są na „tak”, ale o nich nie wspominam, bo nie będzie wymaganego kontrastu). Jeśli zbierzemy wszystko do przysłowiowej kupy i wymieszamy dokładnie, otrzymamy piękne, pachnące i dizajnerskie opakowanie, które każdy będzie chciał mieć, czy chociażby przejść się z tym po centrum handlowym. Często jednak w środku jest po prostu gówno, ale to już inna sprawa…
Krzysztof Koczorowski zaprzedał duszę diabłu, gdy jako siedemnastolatek stawiał pierwsze kroki, jako copywriter i specjalista ds.PR. Od tamtej pory sukcesywnie pogrąża się w otchłaniach ciemności i oparach absurdu. Więcej, a właściwie wszystko na www.koczorowski.net.
Wolne zawody jednak mają coś w sobie. Szkoda,że nie każdy może je wykonywać. Nie wszyscy się do tego nadają po prostu. :-P
Miałem kiedyś okazję z Krzysztofem, jak i piszącym tutaj Tomkiem Banasikiem współpracować przy kilku projektach i muszę przyznać, że ich kreatywność powala!