Po wymyśleniu serii haseł czy nazw odruchowo testuję je w Google. To najprostszy sposób, by uniknąć zarzutów o plagiat. Albo popełnić plagiat. Pokusa „lekkiego poprawienia” czy wręcz skopiowania fajnych patentów z netu jest wielka. Takie „inspiracje” są drogą na skróty do sukcesu. Kopiując rzeczy sprawdzone mamy większą pewność, że nasz plagiat zadziała. Może nawet wygra jakiś konkurs? Precedensy są. Postmodernizm rządzi. Wszystko już było – więc po co się wysilać?
Mimo to słowa wciąż można połączyć w sposób całkiem nowy. Nowy przynajmniej dla Google. Wciąż zdarza mi się wpisać pomysł na hasło, który zwraca zero wyników wyszukiwania.
Ale pozostają pewne problemy…
To, że danego hasła nie zna Google, nie oznacza wcale, że nie zostało wcześniej wykorzystane. No i…? Można zastosować politykę grubej kreski i uznać, że hasła nieodnotowane w Internecie się nie liczą. Z drugiej strony umieszczanie „swoich” haseł w Internecie to teraz oczywistość. Bez tego nie istnieją!
Okazuje się czasem, że hasło zostało już wykorzystane dawno temu, w innej branży czy przez niszowego producenta. Co wtedy? Czasem warto hasło odgrzać, bo choć już kiedyś zostało użyte przy meblach, to teraz może świetnie promować np. sukienki, a nikt z odbiorców (poza najbardziej dociekliwymi internautami) nie skojarzy. O ile nie jesteśmy na celowniku po wpadkach z plagiatami.
Bliskość wykorzystań może być jednak pułapką – np. niby dwie różne branże, ale w każdym przypadku konkurs, czyli jednak za blisko. Trzeba skrupulatnie rozważyć wszystkie za i przeciw. I może to jednak… niemoralne? Hm… po prostu ryzykowne. Jak nie dziś, to za 5 lat ktoś może tę zbieżność wyciągnąć i okrzyknąć Cię wstrętnym plagiatorem. I nie masz szans udowodnić, że sam wymyśliłeś to hasło, zupełnie niezależnie. Tylko mocny wizerunek „naprawdę kreatywnej osoby” może Cię uchronić przed zalewem błota.
No i Google nie jest wyrocznią – sam fakt, że coś nie zostało dotąd wykorzystane, nie oznacza wcale, że to coś jest nowe, oryginalne i w ogóle super. To może być po prostu głupie.
Wyników wyszukiwania dla frazy „Po siódme: sprawdź w Google”: zero! :)
Chociaż samo „Po siódme”, również w kontekście plagiatów (np. artykuł w Gazecie „Po siódme nie plagiatuj”), jest bardzo popularne, tak samo „sprawdź w Google”. Wszystko już było? Nie! Wszystko można na świeżo połączyć. :)
A gdy Google zacznie wyszukiwać podobne obrazy… ech, to będzie rzeźnia. ;D
Krótko i na temat, co do chyba dość istotnego wycinka copywriterskiej orki. Brakuje tylko jakiejś iskry, żeby człowiek z branży nie mruknął nad tym „everybody knows”. Może wystarczyłyby przykłady haseł, nawet sfejkowane, w odpowiednich miejscach? One zawsze działają jak praktyczne wisieńki na teoretycznych tortach :)
hej fok! hasła są między zdaniami – nie chciałem nikogo bezpośrednio wyróżniać ;)
Przyznaję, że niektóre moje sprzedane hasła puszczam tutaj: http://www.copywriter.pl/aphr.php właśnie po to, żeby w necie gdzieś już istniały z datą opublikowania, coby później łatwo udowodnić było kto był pierwszy ;)
Właśnie się zreflektowałem i zrobiłem test na to archiwum haseł. I co? I Google padło. Kilka miesięcy temu np. dodałem tam hasło „budująco dobra”, które obecnie jest claimem jednej spółdzielmi mieszkaniowej. W archiwum jest, a w google nie :(